No i kończymy naszą przygodę z Wietnamem.
Zamawiamy taksówkę na 14, pakujemy bagaże, zostawiamy w recepcji i idziemy na ostatni spacer. Idziemy zobaczyć jeszcze parę must see, których nie zdążyliśmy obejrzeć. Wpierw przecinamy wypasioną dzielnicę z drogimi hotelami i budynkami rządowymi (znów zakaz fotografowania, który oczywiście zobaczyłem już po tym jak zrobiłem zdjęcia) i dochodzimy do muzeum Ho Chi Minh. W muzeum jest właściwie wszystko - od czołgu, samolotu, rikszy i samochodu na zewnątrz, poprzez pamiątki khmerskie, broń i rzeczy codziennego użytku, do wystawy opisującej bohaterską obronę wysp na morzu Południowo Chińskim. Tutaj właśnie znajdujemy wagę sklepową z Lubelskiej Fabryki Wag, stoi pod tablicą z opisem historii handlu zagranicznego Wietnamu. Przy okazji, ponieważ muzeum mieści się w pięknym pałacyku, na każdym kroku spotykamy młode pary pozujące fotografom do zdjęć. Dalej katedra Notre Dame. Niestety jest zamknięta, oglądamy ją tak jak większość wycieczek zorganizowanych. Tuż obok historyczny budynek poczty głównej. Imponuje konstrukcją i wielkością, tłumy ludzi, piękne wnętrze i... nadal działa.
Musimy już wracać, więc po drodze jeszcze oglądamy jedną z pagód, które są w HCMC, przechodzimy przez park pełen ćwiczących dzieci (bo dziś niedziela) i docieramy do hali targowej, gdzie wcinamy kurczaka z makaronem sojowym i z kluskami ryżowymi. Na deser próbujemy milk shake z duriana, i to był głupi pomysł. To nie jest to co bym chciał pić codziennie. Jeszcze w hali kupujemy dla Anki kapelusz wietnamski, w kawiarence obok hotelu pijemy shake z normalnych owoców i śmigamy na lotnisko.