Geoblog.pl    Malutek    Podróże    2014 Wietnam    Saigon dzień 2
Zwiń mapę
2014
03
paź

Saigon dzień 2

 
Wietnam
Wietnam, Ho Chi Minh City
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 11637 km
 
Kolejny dzień w HCMC jest prosty. Jemy śniadanie na ostatnim piętrze wieżowca. Szwedzki stół, wybór średni ale da się zjeść. Kelner niekumaty, nie gada po angielsku, więc z jajecznicy nici. O ósmej mamy wyjazd wycieczki na deltę Mekongu z biura TST. Przychodzimy dwadzieścia minut wcześniej. Rejestrujemy się, jedziemy drugim autobusem. Przerób mają nieziemski ale są profesjonalni, autobusy mają numery, wywołują przez głośniki. Wyjeżdżamy. Przewodnik rozdaje standardowo wodę i chusteczki i później opowiada co zobaczymy. Jedziemy ca 4 godziny. Dojeżdżamy do przystani. Jest toaleta, można kupić pamiątki i coś zjeść. Wsiadamy na długą łódkę z dachem i płyniemy. Trzeba przyznać, że Mekong robi wrażenie. Jest wielki. Woda niesie muł, jest brązowa, błotnista. Płyniemy pół godziny. Dopływamy do pierwszego punktu wycieczki - farma owoców tropikalnych. Idziemy pomiędzy drzewami. Dochodzimy do punktu, w którym robi się placki ryżowe z mlekiem kokosowym. Cały proces produkcji na żywo. Dalej sklep z produktami z kokosów i lunch w lokalnej restauracji. Daniem dnia jest Elephant Ear Fish. Ryba pieczona w cieniutkiej panierce z płatkami kokosów stoi na specjalnym stojaku. Przychodzi kelnerka, która przygotowuje finalną potrawę. Mięso ryby, razem z ogórkiem i zieleniną zanurzone w sosie zawija w placek ryżowy i podaje każdemu przy stole. Porcja to dwie sztuki na osobę. Poza tym standardowo, zupa, kurczak z warzywami itd. Jedzenia jest wystarczająco dużo. Napoje dodatkowo płatne. My bierzemy soki, reszta kokosy. Mamy ciekawego współtowarzysza - Japończyk. Daje nam część kokosa do jedzenia. Anka nigdy nie jadła, więc dla niej to atrakcja. Gość dziękując składa dłonie i kłania się. Podczas jedzenia zaobserwowaliśmy, że potrawy nabiera drugą (grubszą) stroną pałeczek, tak jakby nie chciał nabierać tą częścią, którą bierze do ust jedząc.
Po obiedzie wsiadamy na łódkę i płyniemy w poprzek rzeki, wpływamy w wąski kanał, tak że liście palm uderzają o dach łodzi. Dopływamy do brzegu. Wpierw produkcja gadżetów z kokosów. Na ziemi siedzi facet, który robi pałeczki. Później oglądamy różne gatunki orzechów kokosowych. Dalej przechodzimy do swoistej restauracji, gdzie podają nam herbatę ze świeżym miodem. Tutaj można kupić wszystko co się produkuje na fermie pszczół. Ciekawostką jest, że właściciel pszczół "dzierżawi" miejsca w ogrodach i przenosi pszczoły. Można podejść do uli, otworzyć daszek i zobaczyć jak pracują.
Wygląda na to, że zacznie padać. Przewodnik rozdaje nam peleryny. Przechodzimy przez kolejne farmy i dochodzimy do drogi. Tam czekają na nas wózki na dwóch kołach ciągnięte przez koniki. Dojeżdżamy do kolejnej ścieżki. Zaczęło trochę kropić, wszyscy założyli pelerynki, bo idziemy na piechotę do kolejnej "knajpki". Tutaj degustujemy owoce i słuchamy występów kapeli regionalnej. Wieś gra i śpiewa. Jakoś nie podchodzi mi ten rodzaj muzyki. Siedzimy ca pół godziny, zrzutka dla muzyków i śmigamy dalej. Tym razem płyniemy łodzią wiosłową. Cztery osoby w łódce i dwie Wietnamki wiosłują. Wąziutki kanał. Trzeba przyznać, że robi wrażenie, jest atmosfera jak z amerykańskich filmów o poszukiwaczach skarbów. I nawet fakt, że po dopłynięciu do naszego stateczku panie odpalają silnik i wracają szybko po następnych turystów nie psuje efektu. Płyniemy do miejsca ostatniej atrakcji. Na początku myślałem, że to ma być fabryka świec (candle) a to była fabryka cukierków (candy). Okazuje się, że z mleka kokosowego są produkowane... krówki. Po przeczytaniu później receptury na nasze polskie krówki wyszło, że to jest dokładnie to samo. Tylko ma posmak kokosów.
I to by było na tyle. Wracamy do autobusu i z powrotem do miasta. Z biura idziemy do hotelu, odpoczywamy chwilę i schodzimy na dół zobaczyć bazar. Największy bazar w HCMC jest 200 metrów od naszej lokalizacji. Tłum sprzedawców, mnóstwo białasów. Z bazaru idziemy jeszcze na spacer nad rzekę. Tutaj trzeba wykazać się sprytem, bo wzdłuż rzeki jest ulica, po trzy pasy w każdą stronę i nie ma świateł. Ale jakoś już to ogarniamy więc udaje się przejść bez większych problemów. Nad rzeką dużo ludzi spaceruje, przy wybrzeżu stoją statki z restauracjami na pokładzie. Fajnie oświetlone. Robimy trochę zdjęć i wracamy spać.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Malutek
Jerzy Sz
zwiedził 7.5% świata (15 państw)
Zasoby: 161 wpisów161 39 komentarzy39 708 zdjęć708 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
17.09.2014 - 06.10.2014
 
 
04.10.2013 - 14.10.2013
 
 
14.09.2013 - 15.09.2013