Kolejny dzień w Hoi An i kolejny dzień z pełną lampą.
Wstajemy sobie raniutko i chcemy iść na śniadanie. Oczywiście na recepcji panienka która myślała, że zna angielski, ale niestety jej to nie wychodzi. Śniadania nie ma tam gdzie nam wczoraj mówili. Jakiś koleś z Malezji, który też mieszka w tym dziwacznym hotelu mówi, że na górze jest restauracja.
Wchodzimy na 2 piętro. Jest coś co można nazwać na siłę restauracją. Kobieta, która obsługuje... też nie zna angielskiego. Jakoś mnie to nie dziwi. Zamawiamy - dla Anki sałatkę owocową, dla mnie omlet soute i dżem. Do picia soki. Dostajemy... obydwoje po omlecie i sałatce. Domawiam jeszcze kawę.
Wracamy do recepcji żeby dowiedzieć się o rowery. Jakieś takie ruderki stały na przeciw naszego pokoju. Recepcjonistka niewiele potrafiła powiedzieć, ale Malezyjczyk znów okazał się pomocny. Bierzemy sobie rowerki i jedziemy na plażę.
Na ulicy prawie pusto, więc bez problemów dojeżdżamy. Przed wejściem na plażę parking dla rowerów. 10 tysięcy dongów za każdy rower. Nie ma wyjścia, bo wszędzie są zakazy "parkowania", a cena nie jest wygórowana, poza tym stoją sobie pod daszkiem więc nie będzie problemu z powrotem.
Wchodzimy na plażę i już biegnie za nami tabun Wietnamek, które oferują leżaki i parasole za free. Kiedy jednej z nich mówię, że w Wietnamie nic nie ma za free, ta odpowiada, że musimy tylko zjeść u niej obiad. Dziękujemy i idziemy dalej. Ponieważ na wydmach pod palmami na cały regulator odbywa się konkurs karaoke, chcemy się oddalić trochę. 100 metrów dalej, na plaży nie ma nikogo w promieniu kilkudziesięciu metrów. Rozkładamy ręczniki i idziemy sprawdzić wodę. Temperatura wody ok. 40 stopni, jak bym wchodził do wanny.
Na plaży wytrzymujemy ca 3 godziny i piasek już parzy w stopy. Nie da się wysiedzieć ani na plaży ani w wodzie. Ale trzeba przyznać, że pięknie jest. My nie plażowi, więc dłużej byśmy nie wytrzymali, ale jeśli ktoś lubi to jest to fantastyczne miejsce.
Wracamy i idziemy do Vi Cafe na obiad. Dla Anki oczywiście kalmary z grilla, ja jem zupę "jarzynową" i warzywa z makaronem.
Wymieniamy jeszcze trochę kasy i idziemy na Stare Miasto. Kupujemy bilet, ale ponieważ już zaczyna się zmierzch, nie wykorzystujemy kuponów na atrakcje starówki, do których trzeba mieć wejściówki.
Z ciekawostek, które można kupić na Starówce - małe dzieci sprzedają świeczki, które puszcza się na wodę. Po dolarze. Ot taka zabawa dla bogatych białasów. Na bazarze fajnie prezentują się lampiony rozświetlające sklepiki.
Po 10 idziemy spać.