Geoblog.pl    Malutek    Podróże    2014 Wietnam    Nad morzem
Zwiń mapę
2014
27
wrz

Nad morzem

 
Wietnam
Wietnam, Hội An
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 10942 km
 
No i śmigamy do Hue. Rano szybkie śniadanie i idziemy do biura Camel Travel. Podjeżdża jeden autobus pusty. Wypakowują z niego dziesiątki przesyłek z Hanoi, dźwigają, rzucają, generalnie podobnie jak tragarze na lotniskach, w d...e mają czy coś w środku się nie zniszczy. Autobus odjeżdża. Za 5 minut podjeżdża kolejny, którym mamy jechać. Autobus jest sypialny, bo okazuje się, że w Hue zatrzymuje się przy okazji na trasie Hanoi - Hoi An. Więc jedziemy sypialnym. Ale można spokojnie siedzieć, ustawiając oparcia pionowo.
Na czym polega autobus sypialny? Siedzenia są na dwóch poziomach w trzech rzędach (jeden rząd w środku autobusu) i mają kształt leżaka. Połowa siedzenia to "kapsuła" na nogi, na którą rozkłada się oparcie siedzenia pasażera przed tobą, ty rozkładasz się "na" nogach pasażera za tobą. W opcji z kibelkiem (którą teraz jechaliśmy) obok kibelka są trzy "łóżka" obok siebie, więc jeśli ktoś jest w trzy osoby to jest to wygodne, w innym wypadku należy liczyć się z tym, że ktoś będzie spał obok.
Z kibelka śmierdzi, ale tylko gdy są otwierane drzwi. W związku z tym planujemy, że na nocną podróż wybierzemy miejsca po przekątnej, żeby być jak najdalej od kibelka.
Wpierw objeżdżamy miasto żeby zabrać parę przesyłek i jeszcze pasażerów, ale generalnie autobus nie jest pełny.
Po drodze zatrzymujemy się na jedzenie, my odpuszczamy, korzystamy tylko z toalety. Ja idę zrobić parę zdjęć zatoczce z łódkami rybackimi. Wychodzą pięknie.
Przejeżdżamy przez Da Nang, to już wygląda pięknie a do Hoi An jeszcze kilkanaście minut.
W Hoi An wjeżdżamy na dworzec autobusowy, więc będziemy musieli poszukać biura, żeby zarezerwować kolejny przejazd.
Jakoś nie ogarniam planu, który nam przysłali z hotelu i krążymy. Docieramy wreszcie na główną ulicę, od której odchodzi boczna uliczka, przy której ma być hotel. Wpierw wbijamy się w uliczkę bez nazwy, który kończy się rozwalającą się kładką nad jakimś kanałkiem więc wracamy. Przy kolejnej uliczce jest drogowskaz do hotelu, strzałka łamana w prawo - 100 metrów. Więc idziemy dalej i skręcamy w prawo. Okazuje się, że dupa. Znów wleźliśmy źle. Okrążamy hotel, przez slumsy i błotko docieramy. Recepcja hotelu jest na zewnątrz, obok basenu. Laska słabo mówi po angielsku, nie może zrozumieć, że nie chcemy jej zostawić paszportów, ale wreszcie to do niej dociera. Na pytanie o śniadanie - mówi, że tutaj. Domyślnie przyjmujemy, że na stolikach przed recpecją. Dostajemy pokój na parterze z wyjściem na bezpośrednio na basen. Z drugiej strony jest wyjście na obskurny ogródek. Generalnie hotel jest jeszcze w budowie (pewnie dlatego ma najniższą cenę ze wszystkich, w których mieszkaliśmy - 22 dolary za dwie osoby za noc). Nie potrafię też ogarnąć organizacji pokoju. Po przejściu przez pokój, od wejścia, wchodzi się do maleńkiego przedpokoju, w którym jest umywalka. Niestety nad umywalką nie ma, tak jak bym oczekiwał, lustra. Lustro jest na ścianie dzielącej pokój od przedpokoju. W łazience też ciekawostka, nie ma kabiny prysznicowej, jest prysznic, który przy pełnym otwarciu zalewa całą łazienkę włącznie z sedesem a przy odpowiednim czasie kąpieli woda wylewa się na zewnątrz. Wieczorem jeszcze doszła dziwaczna organizacja oświetlenia. Pierwszy raz spotkałem się z tym, że aby wyłączyć światło trzeba wstawać z łóżka i nie ma lampek do czytania. Ale starczy narzekania na hotel. Bierzemy prysznic i idziemy oglądać miasto. Na dobry początek zaglądamy na stare miasto. Wpierw bazarek, ceny kosmiczne w porównaniu z Hanoi, nawet targować się nie idzie, bo by musieli zejść o 90%. Wariactwo. Na starówkę trzeba kupić bilety. Kosztują 120 tysięcy, a ponieważ jeszcze nie planowaliśmy co będziemy robić, więc odpuszczamy.
Znajdujemy sbie jakąś knajpkę na jedzenie. Nazywa się Vi Cafe i ma same zalety - dobre jedzenie, obsługa mówi po angielsku, jest tanio. Jemy krewetki z warzywami i sajgonki. Do tego piwo Larue. Piwo w sklepie kosztuje 8-10 tysięcy tutaj 14, więc nie jest to powalająca przebitka.
Z mapy wynika, że nad morze jest 4,5 km, więc... idziemy.
Idziemy do plaży bardziej komercyjnej (tak powiedzieli w hotelu), po drodze mijają nas białasy na rowerach. Ostatni kilometr może półtora to droga poboczem, w związku z tym nad morzem zostaje nam niewiele czasu żeby nie wracać po ciemku. Ale i tak jest ładnie. Plaża z drobnym piaskiem, szeroka. Sporo ludzi. Wracamy do hotelu po zmroku i trochę padnięci. Przez cały dzień było ca. 38 stopni. Jeszcze odpalamy net, trochę czytam i idziemy spać. Jutro jedziemy na plażę na rowerach, nie ma sensu chodzić.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Malutek
Jerzy Sz
zwiedził 7.5% świata (15 państw)
Zasoby: 161 wpisów161 39 komentarzy39 708 zdjęć708 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
17.09.2014 - 06.10.2014
 
 
04.10.2013 - 14.10.2013
 
 
14.09.2013 - 15.09.2013