Dzisiaj Canada Day. Na poczatek jedziemy na Granvile Island. Tak troche jarmarcznie i bylejak. Siapi deszczyk, ludzie sie wlocza, parada jest namiastka parad amerykanskich widzianych w telewizji. Ot taki lokalny jarmark.
Po poludniu idziemy na dziewietnasta na "centralna" parade. Troche lepiej to wyglada, szczegolnie profesjonalisci - strazacy, policjanci, wojsko, reszta bylejaka. Okazuje sie, ze moze tam wystapic kazdy kto sie zglosi. W zwiazku z tym bylo mnostwo szkol tanca ze srednio plasajacymi dziewczynkami, szkola tanca brzucha z oblesnymi, tlustymi babami w srednim wieku, grupa Chorwatow z flagami, dwa portugalskie zespoly folklorystyczne i "szkola" wikingow. W wiekszosci wypadkow (oprocz grup portugalskich i chorwackiej) wystepuja glownie chinczycy i koreanczycy. Nawet wikingowie w 100% byli zolci. Vancouver jest powoli przejmowane przez chinczykow...
O 10.30 ogladamy fajerwerki konczace uroczystosci. Pokaz fajny, trwa ok pol godziny. Pozniej idziemy jeszcze zobaczyc znicz olimpijski odpalony z okazji swieta i do domu. Jutro rano wyjezdzamy do Seattle.