Tym razem mój opis będzie trochę inny. Nie będę opisywał chronologicznie, prościej będzie tematycznie.
Zaczęliśmy od Port d'Andratx (czyt, antracz), czyli miejsca naszego zamieszkania. Tutaj wynajęliśmy apartament, nad samą wodą, z szumem fal w nocy. Port to małe miasteczko żyjące z mariny i połowów. Dzięki temu mieliśmy święty spokój i świeże owoce morza.
Już z miasteczka widać wzgórza wypalone po pożarze na wyspie. Z bliska wygląda to przerażająco. Czarne kikuty drzew, trochę dalej od serca pożaru powoli umierające z resztkami rudych liści.
Pierwsze miejsce warte opisania to Valdemossa, po drodze do której przejechaliśmy wybrzeżem obserwując piękne klify. Valdemossa to miasteczko położone w górach znane z dwóch powodów - tutaj kiedyś urodziła się święta Katalina oraz... przebywał na wypasie Fryderyk Chopin wraz ze swoją kochanką George Sand i jej dwójką dzieci. Chopin zatrzymał sie w klasztorze (Królewska Kartuzja pod wezwaniem Jezusa z Nazaretu), który jest obecnie główną atrakcją miasteczka. W klasztorze zebrano trochę pamiątek po naszym kompozytorze oraz pisarce, włącznie z rękopisem powieści Zima na Majorce i partyturami kompozytora. Wejście do klasztoru to koszt 8,5 euro a jak ktoś chce dodatkowo zobaczyć pukiel włosów Chopina i pianino, które Frycek sprowadził na wyspę, musi ekstra dopłacić 3,5 euro. My z oglądania tych ekstrasów zrezygnowaliśmy, ale warto opowiedzieć historię pianina, bo jest ciekawsza niż jego widok.
Pianino kompozytor sprowadził z Francji, najpierw zaginęło, później okazało sie, że trzeba wpłacić wysoką opłatę wwozowa i trochę trwało zanim pianino dotarło na miejsce. Ponieważ Chopin był na wyspie tylko cztery miesiące, trudno stwierdzić czy korzystał z instrumentu. Ponieważ opłata wywozowa była równie wysoka, kompozytor zdecydował się sprzedać instrument i dlatego jest on nadal na wyspie.
Wycieczka po klasztorze kończy się niespodzianką, dodatkowo można obejrzeć pomieszczenia pałacu
królewskiego i posłuchać 15 minutowego koncertu najbardziej znanych utworów Chopina. Zwiedzanie Valdemossy kończymy spacerem po urokliwych uliczkach starego miasta.
Kolejnym miejscem, które odwiedziliśmy to Soller. Również położone w górach, z całkiem sympatyczną starówką, kilkoma szlakami w góry (niestety tym razem nie mieliśmy sprzętu i uskutecznialiśmy tylko spacerki) oraz tramwajem do portu i drewnianym, otwartym pociągiem do Palmy.
Niedaleko naszej lokalizacji, w skałach nad morzem ukrywa się urokliwy port obecnie nazwany Sant Elm (piszę obecnie, bo chyba jeszcze nie tak dawno nazywał się San Telmo i taką nazwę można zobaczyć na wielu łodziach). Z Sant Elm łódką dopływamy na wysepkę-rezerwat - Sa Dragonera. Mamy trzy godziny więc robimy sobie przechadzkę. Na wyspie roi się od malutkich jaszczurek, które są wszędzie. W powietrzu można dostrzec sokoły, które mają tu gniazda.
Druga strona wyspy, gdzie pojechaliśmy pewnego dnia, to dla nas Alcudia. XIV wieczne kamienne mury i baszty oraz kamieniczki starego miasta tworzą niezapomnianą atmosferę. Wycieczkę kończymy plażowaniem w Port d'Alcudia.
Na koniec pozostawiłem największe miasto Balearów - Palma de Mallorca. Jeśli chce się zobaczyć z zewnątrz 'must see' Palmy, wystarczy jeden dzień. My wędrowaliśmy po mieście od rana do wieczora, z przerwą na obiadek - ośmiornice po galicyjsku i kalmary a'la Romana. Palma to wielka ilość kościołów z potężną katedrą, która była modyfikowana przez Antonio Gaudiego, pałac zbudowany dla mauretańskich gubernatorów, oraz zamek (Castell de Belver) na wzgórzu nad portem, z całkiem fajnym widokiem na miasto.
Majorka to oczywiście też plażowanie, z której to przyjemności skwapliwie skorzystaliśmy, łapiąc cenne promienie słoneczka w połowie października.