w Ammanie. Pierwszy myk - wiza (20 JOD=30USD) jest kupowana na lotnisku, opłaty wyłącznie w dinarach. Akurat w wypadku naszego samolotu, w którym większość to Jordańczycy, nie miało to żadnego znaczenia ale gdy przylatuje się samolotem pełnym obcokrajowców, należy (UWAGA!) wpierw wymienić po 30 dolarów w kantorze (tutaj biorą prowizję ca, 1,5 dinara) i dopiero iść kupować wizę. Ponoć większość ludzi biegnie do kolejki wizowej żeby za chwilę ustawiać się w kolejce do kantoru.
Jedziemy szybko do domu i spać.
Śpimy do 11. Jemy śniadanie i jedziemy obejrzeć Down Town (jak to piszą na większości znaków w mieście). Obskurne kamienice, jeszcze bardziej obskurny bazar, gdzie sprzedają rozpadające się komórki, piraty filmów z okładkami odbijanymi na kolorowym ksero i brudne ciuchy z kupy wywalonej na ziemię. Pierwsze wrażenie porażające - bieda aż piszczy. Pijemy sok z trzciny świeżo robiony, ns próbę. Nic szczególnego ale da się wypić. Próbujemy jakieś słodycze smażone na głębokim tłuszczu, podjeżdżamy najpierw do teatru rzymskiego (jest już po 16 więc jest zamknięty ale chyba nie warto płacić dinara za wejście), później na górę do Cytadeli (też zamknięta, też do 16), Wieje strasznie i zimno (10 stopni). Później podjeżdżamy na Rainbow Street chwilę przechodzimy ulicą pełną knajpek, również europejskich i to koniec zwiedzania na dziś.